Ale zacznę od początku. O moim upadku na nartach wiedział chyba cały stok, ponieważ krzyczałam najgłośniej jak potrafię. Bardzo szybko została wezwana pomoc. Znajomi wypięli mi narty, a po kilku minutach zjawili się ratownicy GOPR. Od razu kolano było okładane śniegiem co trochę uśmierzyło ból, może to też dlatego, że byłam w szoku. Ratownicy założyli mi szynę usztywniającą i zostałam zwieziona na saniach. To było świetne przeżycie, chociaż strasznie się bałam, że zrobię fikołka razem z saniami. GOPR-owcy zrobili kawał świetnej roboty i jestem im bardzo wdzięczna za pomoc. Po wypełnieniu protokołu pojechaliśmy już na własną rękę do szpitala w Bielsku Białej.
Na izbie przyjęć nie byłam jedynym pechowcem tego dnia. W kolejce czekaliśmy około godziny, a później u lekarza kolejne dwie. Po zrobieniu prześwietlenia lekarz stwierdził, że nogę należy włożyć w gipsową szynę usztywniającą. Na wypisie nie było napisane nic niepokojącego. Nie było nawet wspomniane o podejrzeniu zerwania więzadła. Jako zalecenie dostałam trzymać nogę w górze, brać zastrzyki przeciwzakrzepowe i zgłosić się do poradni ortopedycznej na kontrolę po tygodniu. Tak też zrobiłam. W ciągu pierwszych dni noga była bardzo opuchnięta, a stopa sina. Widać było, że uraz jest bardzo duży. Nie chciałam czekać do pierwszej kontroli, więc szukałam czegoś na własną rękę. Niestety żaden lekarz nie chciał nawet obejrzeć kolana, rozmawiali ze mną patrząc jedynie w wypis ze szpitala. Jedyne co mi pozostało to czekać na wizytę w poradni ortopedycznej.
Do poradni udałam się do szpitala w Łodzi przy ulicy Pomorskiej. Wizyta przebiegła bardzo miło. Pan doktor zdjął mi szynę, zrobił badania ruchowe kolana i stwierdził, że nie dzieje się nic poważnego. Powiedział, że więzadło nie jest zerwane, jedynie mam naciągnięte więzadła poboczne, które powinny same się zregenerować po około 4 tygodniach chodzenia w ortezie. Po tej wizycie byłam bardzo zadowolona, cieszyłam się, że wystarczy tylko miesiąc chodzenia o kulach i wszystko będzie jak dawniej. Dostałam zlecenie na ortezę, którą jeszcze tego samego dnia wykupiłam w sklepie ortopedycznym. Dzięki temu, że miałam na nią zlecenie od lekarza, kosztowała jedynie 70 zł.
Po tygodniu chodzenia w ortezie pojechaliśmy na ponowną kontrolę do poradni. Okazało się, że lekarz, który mnie prowadził nie mógł przyjść tego dnia do pracy i na zastępstwo przyszedł inny ortopeda. Profesor jak tylko zobaczył zdjęcie rentgenowskie od razu powiedział, że mam złamanie typu Segonda (oderwanie małego fragmentu kostnego). W większości przypadków temu złamaniu towarzyszy zerwanie więzadła krzyżowego. Dostałam skierowanie na rezonans magnetyczny, aby upewnić się czy więzadło jest uszkodzone. Po tej wizycie nie mogłam dojść do siebie. Leżałam i płakałam cały dzień. Cała nadzieja, że wszystko szybko się zagoi, prysła w jednej chwili. Dobrze, że nie byłam z tym sama. Wsparcie mojego obecnego męża jest nie do ocenienia. To dzięki niemu znalazłam siłę, żeby walczyć. Obdzwoniłam wszystkie szpitale, ale niestety w każdym termin na MRI był bardzo odległy, około 6 miesięcy czekania. Obdzwoniłam więc prywatne przychodnie w poszukiwaniu najbliższego terminu badania. Udało mi się zarezerwować badanie na kolejny dzień. Rezonans trwał około godziny, a zapłaciłam za niego 350 zł. Wspomnę, że za każdą wizytę i badanie brałam fakturę, ponieważ jest to konieczne aby ubiegać się o zwrot kosztów leczenia i odszkodowanie. Na wynik MRI czekałam kilka dni. Modliłam się aby stał się cud i moje więzadło było całe. Niestety diagnoza była jednoznaczna, zerwanie więzadła krzyżowego przedniego.
Zaraz po odebraniu wyników umówiłam się na prywatną wizytę do profesora, u którego miałam poprzednią kontrolę w poradni. Dr. Sibiński powiedział, że jest konieczna operacja i to najlepiej jak najszybciej. Na NFZ najbliższy termin był dopiero na koniec kwietnia, natomiast prywatnie operację mogłam mieć nawet następnego dnia. Bardzo trudno było nam podjąć decyzję, czy czekać na termin kwietniowy, czy wydać 6500 zł na operację.
Zerwane ACL
Ze względu na to, iż chciałam być jak najszybciej sprawna, tańczyć na swoim weselu w czerwcu, nie kuleć idąc do ołtarza oraz przejść Camine de Santiago, wybraliśmy tą droższą wersję. Mimo to wciąż miałam wątpliwości, czy dam radę być sprawna do ślubu. Były pomysły o przełożeniu terminu ślubu lub odwołaniu wesela. W ostateczności oddałam wszystko w ręce Boga i stwierdziłam, że będzie co ma być.
słowa kluczowe: r value, zerwane więzadło krzyżowe odszkodowanie, dzika droga jak odnalazłam siebie, dzika droga opinie, zerwane więzadło krzyżowe przednie odszkodowanie